Naszym celem były ruiny Zamku Krzyżackiego w Bobrownikach, wyjechaliśmy przepełnieni werwą, bo to przecież pierwszy dłuższy wypad w tym roku, co prawda jednodniowy, ale na początku sezonu nawet takie krótkie wyjazdy sprawiają ogromną frajdę… później człowiek zaczyna „wybrzydzać”😅 i jednodniowe jeżdżenie „wokół komina” sprawia już dużo mniej przyjemności.
Udaliśmy się znajomymi nam oczywiście drogami do Kruszwicy, zrobiliśmy sobie tam mały przystanek. Było sporo ludzi (także motocyklistów) widać jakże spragnionych spacerów na świeżym powietrzu, słońca i… normalności, co potwierdzała chociażby kolejka do budki z lodami. Niestety wszelkie atrakcje zamknięte, zrobiliśmy sobie krótki spacerek i wyruszyliśmy w kierunku naszego celu… Nie będę się rozpisywała na temat Kruszwicy, jeśli chcielibyście jednak przeczytać coś więcej lub pooglądać fotki zajrzyjcie do mojego wpisu z majówki 2018, wtedy także tam byliśmy…
Przy okazji tego wyjazdu „testowaliśmy” nową nawigację, którą sobie sprezentowaliśmy 😁(przede wszystkim sparowanie z interkomem, komunikaty w tle, ustawianie itp) skupiając się na różnych innych rzeczach zapomnieliśmy zaznaczyć omijanie promów no i… trasa doprowadziła nas do Nieszawy. Do celu, czyli zamku mieliśmy już niecałe 10 km, a tu niespodzianka droga się skończyła i czekała nas przeprawa promowa… a właściwie powinna czekać, bo okazało się, że prom nie pływa. Na tablicy niestety żadnych informacji, w sumie wydawałoby się, że prom za 5 min powinien odpływać (nie tylko my byliśmy zaskoczeni). Okazało się, że żeby dotrzeć do zamku musielibyśmy dotrzeć do mostu na Wiśle we Włocławku, postanowiliśmy jednak inaczej. Byliśmy przygotowani, żeby przy ruinach zamku zrobić sobie kawkę (obkupiliśmy się 😅 : kawiarka, kubeczki i nawet mini kuchenka turystyczna). Uznaliśmy, że w dobie koronawirusa i obostrzeń bezpieczniej będzie samemu zrobić sobie kawkę w drodze (kawy na stacji już nam się trochę „przepiły”). W Nieszawie w pobliżu promu poszukaliśmy ustronnego i trochę osłoniętego od wiatru miejsca nad rzeką, przyrządziliśmy kawusię, porelaksowaliśmy się i potem stwierdziliśmy, że jeżeli chcemy wrócić do domu za dnia to odpuszczamy ruiny (będzie okazja pojechać w tym kierunku jeszcze raz!)
Mimo, że w sumie nie osiągnęliśmy celu była to bardzo miło spędzona niedziela (jak to zwykle na motocyklu bywa), 300 km nawinięte. Nawigacja sprawdzona, zestaw turystyczny sprawdzony… jesteśmy gotowi na kolejne wojaże.
Lwg