Liberec …

… miasto w północnych Czechach nad Nysą Łużycką, pod względem wielkości jest na piątym miejscu, leży niedaleko od granicy polsko-czeskiej. Miasteczko bardzo urokliwe (szczególnie starówka), oferuje sporo atrakcji, ale byliśmy tam tylko dobę, więc nie mogliśmy zobaczyć wszystkiego… może i dobrze… to dobry powód, aby tam wrócić…

Wyruszyliśmy rano, aby mieć jeszcze popołudnie na miejscu. Pogoda była wyśmienita, więc dzielące nas od Liberca ok 350 km przejechaliśmy dosyć szybko (nie mogę nie wspomnieć, że ostatnio odnoszę wrażenie, że którędy byśmy nie pojechali to natrafiamy na remonty i budowy nowych dróg … czasami mam wrażenie, że cała infrastruktura drogowa w Polsce powstaje na nowo… ale nie żebym narzekała, zgodnie z zasadą „najpierw musi być gorzej, żeby później było lepiej” nawet się cieszę), oczywiście najbardziej urokliwe były ostatnie kilometry już po czeskiej stronie. Po prostu zakochałam się w tamtych rejonach…

Nocleg – szukaliśmy jak zawsze takiego, który zaoferuje bezpieczny parking dla naszych motocykli i dodatkowo położony byłby blisko centrum… i udało się, trafiliśmy bezbłędnie – Hotel Radnice w samym centrum Liberca z zamykanym parkingiem. Może nie najnowszy, ale bardzo ładny, czysty (czterogwiazdkowy), z przytulnymi pokojami, przemiłą obsługą i restauracją serwującą rano pyszne śniadanko. Nie byliśmy jedynymi motocyklistami, którzy się tam zatrzymali na weekend…

Szybciutko się ogarnęliśmy i udaliśmy zobaczyć miasto… jak już wspomniałam plan nie mógł być napięty, bo nie mieliśmy zbyt wiele czasu, a poza tym pojechaliśmy się przede wszystkim zrelaksować i napić czeskiego piwka. Z tym drugim nie ma tam najmniejszego problemu… praktycznie co parę metrów mamy lokale serwujące po kilka rodzajów czeskiego piwa… są wszędzie! Zwiedziliśmy starówkę z pięknym górującym nad całością ratuszem i udaliśmy się zobaczyć położoną nieopodal zaporę i zbiornik wodny Stary Harcov. Atrakcja ta ma już ponad sto lat, jej głównym zadaniem jest ochrona miasta przed powodzią, ale doskonale spełnia też funkcję rekreacyjną. Zbiornik okolony jest ścieżką spacerową, oferuje też kąpielisko i wypożyczalnię łódek. Bardzo ciekawe i ładne miejsce…

W drodze powrotnej na Stare Miasto w jednej z uroczych libereckich „kuflandii” spotkaliśmy rodaków, którzy jak się okazało byli stałymi bywalcami Liberca i między innymi polecili nam miejsce, gdzie można „dobrze” zjeść, a mianowicie restaurację pod ratuszem (dosłownie, bo mieści się w piwnicach ratusza)… no i niezaprzeczalnie mieli rację: jedzenie pyszne…

Po kolacji zmęczeni udaliśmy się do hotelu, ale życie na mieście trwało do późnych godzin nocnych. Gdzieś kiedyś czytałam, że Czesi choć tak bliscy nasi sąsiedzi różnią się od nas (Polaków) dość mocno tym, że mają w sobie dużo więcej luzu i dystansu i jestem w stanie się z tym zgodzić.

Niedzielny poranek powitał nas niestety deszczem, ale nie przejęliśmy się tym bardzo , bo stało się tak zgodnie z zapowiadaną prognozą pogody, więc ze spokojem czekaliśmy na koniec opadów… Tak też się stało i przed wyjazdem udaliśmy się jeszcze na spacer po mieście, byłam pewna, że po sobotnich imprezach wszelkie lokale będą otwierane dopiero popołudniu, ale nie … praktycznie o godz 10.00 starówka ponownie zaczynała tętnić życiem. Niestety musieliśmy wracać, dosiedliśmy naszych mechanicznych rumaków i … w drogę powrotną… ponownie moimi ulubionymi „górkami” z przepięknymi widokami… Mimo prognoz z przelotnymi opadami i burzami nam znowu się udało pokonać całą drogę bez kropli deszczu…

Liberec bardzo nam się spodobał i na pewno tam wrócimy, a okoliczne widoczki i poznani ludzie spowodowali, że mam wielką ochotę lepiej poznać Czechy i to co mają do zaoferowania…