Studenec

Wyjazd zaplanowany na dwa dni (piątek, sobota)… rano zbiórka w siedzibie Hondy Karlik przy poznańskiej Malcie. Grupa 9-osobowa, 8 motocykli (w tym 4 x NC750x)… Po wstępnym zapoznaniu już czułam, że jadą sami sympatyczni ludzie (zresztą to motocykliści…, więc nie mogło być inaczej!) Plan zakładał jazdę samymi bocznymi drogami (bez autostrad i „esek”)… Ruszyliśm… bardzo szybko ustaliła się stała kolejność, której się trzymaliśmy praktycznie do końca wyjazdu. Kierunek: Studenec w Czechach, a dokładnie pensjonat Trautenberk.

Okazało się, że z Krzysiem jesteśmy jak najbardziej „normalnymi” motocyklistami i nasze oczekiwania co do postojów i odpoczynków w celu rozprostowania kości pokrywały się z oczekiwaniami reszty grupy. Granicę przekroczyliśmy w miejscowości Mała Upa (bardzo malownicze miejsce – na pewno tam wrócimy), gdzie znajduje się browar Trautenberk.

Późnym popołudniem dotarliśmy do naszego pensjonatu ( https://www.trautenberk.cz/pl/ ) położonego na obrzeżach miejscowości Studenec, co zapewnia spokój i ciszę. O popularności miejscówki świadczy to, że nie byliśmy jedynymi „motocyklowymi” gośćmi. Nie mieliśmy już czasu skorzystać ze wszystkich atrakcji, które oferuje Trautenberk, ale zjedliśmy tam przepyszną kolację (lokal słynie z wyśmienitych steaków… ja akurat nie jadłam steka, ale reszta grupy owszem… i chwalili, więc mogę polecić) i spędziliśmy bardzo przyjemny wieczór przy czeskim piwku.

W sobotę rano po skromnym, ale smacznym śniadanku ruszyliśmy w drogę… celem było „polatanie” po czeskich, krętych „górkach” z przerwą na spacer Ścieżką w koronach drzew ( https://www.stezkakrkonose.cz/pl/ ) – ciekawe miejsce warte zobaczenia, zbudowana z drewna trasa zakończona jest 45-metrową wieżą, z której rozciągają się wspaniałe widoki, dodatkową atrakcją była możliwość zjazdu z wieży zakręconą zjeżdżalnią, z czego oczywiście skorzystaliśmy! Dało się odczuć, że grupa jest już bardziej zgrana i trasa była ogromną przyjemnością, nie mogę nie wspomnieć o przepięknych widokach mijanych po drodze.. nie sposób było się zatrzymywać co chwilę i uwieczniać je, ale przynajmniej mamy świadomość, że musimy tam pojechać ponownie.

Po wjechaniu do polski postanowiliśmy „coś” zjeść i jakież było nasze zdziwienie: pierwszy przydrożny bar: godzina 16.30 i właśnie zamykają, nawet nie pytaliśmy dlaczego? Wsiadamy na moto… nieopodal kolejny i znowu: właśnie zamykają, bo… „motocykliści dzisiaj już wszystko zjedli”!. Nic tam, jedziemy dalej, w zanadrzu kolejna restauracja: wesele!, czyli brak możliwości obsłużenia nas. Byliśmy już niedaleko Wolsztyna i nagle olśnienie… przecież byliśmy tu na początku roku i jedliśmy wtedy w burgerowni Perfect, byliśmy już zdesperowani… albo tam jemy albo hot dog na stacji i kierunek dom… na szczęście nie zawiedliśmy się i pomijając pyszne burgery mogliśmy jeszcze opowiedzieć sobie o naszych odczuciach po pokonanej górskiej trasie…

Podsumowując… bardzo udany wyjazd, miałam różne obawy, a okazało się, że było super… Alicja, Tomek, Rafał, Bartosz, Bartłomiej, Maciej, Jarek – dziękujemy za przemiłe towarzystwo… mam nadzieję, że bawiliście się równie dobrze jak my…i że to nasz pierwszy, ale nie ostatni wspólny wypad… pozdrawiamy

Lwg