Z Wisłą łączą nas sentymentalne wspomnienia… kilkanaście lat temu jeździliśmy tam każdej zimy, a nasze dzieci tam właśnie nauczyły się jeździć na nartach. Udało nam się przedłużyć weekend o jeden dzień, a pogoda jak na koniec września zapowiadała się wręcz wyśmienicie, nawet nasz młodszy syn Kacper postanowił z nami pojechać. Sobotni poranek 25 września był ciepły, ale bardzo mocno zachmurzony, wyprowadziliśmy z garażu motocykle i… zaczęło padać. Spowodowało to lekką konsternację w naszej 3-osobowej grupie 😅, nikt chyba nie lubi wyjeżdżać w deszczu, co innego jak spotka Cię na trasie… trudno, ale świadomie jechać w deszcz? Na szczęście deszcz (którego w ogóle nie było w prognozie!) szybko zmienił się w mżawkę i stwierdziliśmy, że później może być już tylko lepiej i pojechaliśmy.
Esencją wyjazdu miała być jazda po beskidzkich górkach, więc na miejsce postanowiliśmy pojechać „eskami” i autostradami. Po dojechaniu do Wrocławia zdecydowaliśmy się jednak w celu zmiany „widoków” zmienić trasę na mniej szybkie drogi krajowe, tym bardziej, że nie darzymy zbytnią sympatią autostrady A4. Niestety dość szybko zmęczyły nas ograniczenia prędkościowe, a wspomnienie niedawno otrzymanego mandatu i punktów spowodowało, że jednak wbiliśmy na A4… to nie był dobry pomysł. Po niedługim czasie natknęliśmy się na OGROMNY korek, który miał kilka kilometrów. Przebijając się pomiędzy samochodami kombinowaliśmy co się mogło wydarzyć, pewnie wypadek… ale nie, okazało się, że całe zamieszanie spowodował montaż tablicy świetlnej nad autostradą (kurczę, nie można było tego robić w innym, mniej uciążliwym dla kierowców czasie?)
W końcu dojechaliśmy do Wisły, ale niestety okazało się, że praktycznie cała droga od strony Ustronia jest w remoncie i przeważają przejazdy wahadłowe… kiedy dotarliśmy do naszej kwatery było już ciemno… Mimo zmęczenia poszliśmy oczywiście „na miasto”. Wisła w sobotni wieczór tętniła życiem, klimat jeszcze iście wakacyjny, w wiślańskim amfiteatrze koncert miała Patrycja Markowska, a ludzi w knajpach i na ulicach było całkiem sporo. Całość dnia dopełnił grzaniec (którego smak doskonale pamiętamy ze stoków, kiedy przyjeżdżaliśmy tu na narty) i pyszny sycący, góralski posiłek.
Wisła zwana perłą Beskidów – miasto w województwie śląskim, jest ważnym ośrodkiem sportowym, wypoczynkowym i turystycznym. Na administracyjnym terenie miasta (choć kilka kilometrów od zabudowań) swoje źródła ma największa polska rzeka o tej samej nazwie –Wisła. Jeżdżąc na narty zawsze nocowaliśmy w dzielnicy Wisła-Malinka (znanej pewnie głównie ze skoczni narciarskiej im. Adama Małysza) i jeździliśmy na stoku Cieńków. Tym razem postanowiliśmy zanocować bardziej w centrum miasta blisko parku i głównego deptaka. Nasz wybór padł na Pokoje u Andzi ( https://www.facebook.com/uandziwisla ). Spokojnie możemy polecić miejscówkę… spokój, cisza, jednocześnie niedaleko od centrum, duże, wygodne pokoje, mili właściciele, śniadanko na miejscu… no i oczywiście najważniejsze: motocykle w garażu, a podwórka pilnowała Kaja 😁.
W niedzielę po śniadaniu postanowiliśmy pojeździć po okolicy… Istebna, Koniaków, Milówka, potem kierunek na Żywiec i dalej na Szczyrk. Wow… jaki przed Szczyrkiem był korek!, w późniejszej rozmowie z naszym gospodarzem okazało się, że w weekend to norma. Minęliśmy wyciąg Czyrna-Solisko i Biały Krzyż na przełęczy Salmopolskiej (gdzie również kilkanaście lat temu zjeżdżaliśmy na nartach) – dziwnie dla nas wyglądały te miejsca bez śniegu. Tłumy ludzi sprawiły, że nawet się tam nie zatrzymywaliśmy… Widoki piękne, fajne kręte drogi… warto pojechać, chociaż jeżeli ktoś może to niekoniecznie na weekend.
Mieliśmy plan wjechać na Równicę, szczyt który zawsze odwiedzaliśmy będąc w Wiśle, ale mając na uwadze, że najpierw trzeba przedostać się do Ustronia, czyli pokonać w niedzielnych korkach wszystkie „wahadła”, zdecydowaliśmy że pojedziemy tam w poniedziałek rano, bo to i tak nasz kierunek powrotny. Popołudnie spędziliśmy więc w centrum spacerując i oczywiście delektując się miejscowymi specjałami. W holu Domu Zdrojowego można podziwiać wykonaną z białej czekolady figurę Adama Małysza, która została wykonana w 2001 roku przez cukierników zrzeszonych w Stowarzyszeniu Cukierników RP w podziękowaniu dla wiślańskiego mistrza. Powstała z bloku białej czekolady o wadze 330 kilogramów, ma wysokość 2,5 metra i waży 180 kilogramów. My pominęliśmy tą atrakcję, z racji że już ją widzieliśmy. Pewnie w Wiśle nie brakuje „dobrych” knajp, ale z miejsc które my odwiedziliśmy urzekł nas Zbójnicki Zakątek przy głównym deptaku ( http://www.kacikzbojnicki.pl/ ). Znakomite jedzenie, przemiła obsługa (przy okazji pozdrawiamy kelnerkę Patrycję), świetny nastrój… a jakie pyszne nalewki 😅.
Poniedziałek… powrót do domku, ale najpierw śniadanko i wjazd na Równicę, którego nie mogliśmy (w sumie nie chcieliśmy!) pominąć. Równica, z której roztaczają się super widoki i sam wjazd jest już atrakcją, była zawsze obowiązkowym punktem naszych wcześniejszych pobytów w Wiśle, a właściwie tamtejsza karczma Pod Czarcim Kopytem ( http://www.czarciekopyto.pl/ ). Uwielbialiśmy siedzieć z dzieciakami w sali ogniskowej i piec kiełbaski, gdy na dworze był mróz. Uważam, że będąc w okolicy trzeba tam wstąpić.
W drodze powrotnej postanowiliśmy pominąć nielubianą przez nas autostradę A4, więc wybraliśmy drogę przez Kluczbork, Kępno i Ostrów Wlkp… pogoda dopisała (to były idealne 3 dni na jazdę motocyklem). W taką pogodę przyjemnością jest jazda, przyjemnością są postoje, a kawka zrobiona w kawiarce na powietrzu smakuje wyśmienicie…
To był super, w sumie już jesienny wyjazd, nakręciliśmy 1000 km… mam nadzieję, że pogoda pozwoli w tym roku jeszcze na takie wypady, czego sobie i Wam życzę…
LwG