SANDOMIERZ – wrzesień 2018

… ten wyjazd do końca nie był pewny ze względu na prognozy pogody. Bardzo chcieliśmy jechać, tym bardziej, że na ten weekend salon Honda Karlik z Poznania udostępniła Krzysiowi na test motocykl Africa Twin Adventure, ale z dnia na dzień przekładaliśmy ostateczną decyzję i w końcu w piątek stwierdziliśmy „co ma być to będzie (może się prognoza do końca nie sprawdzi) – jedziemy!”                                                              Wyjechaliśmy w sobotę 22.09 rano o godz 8.30. Droga do Sandomierza, którą wybraliśmy prowadziła przez Kalisz, Sieradz, Piotrków Trybunalski, Kielce, Opatów – ok 450 km.
Bardzo ciepło nie było, ale przez całą trasę nie padało (trochę chmur, trochę słońca …)  Po raz pierwszy podróżowaliśmy z zamontowanymi interkomami, łączność między sobą okazała się super sprawą …

Ok godziny 16.00 dotarliśmy do Sandomierza … wcześniej już mieliśmy zarezerwowany apartament w Hotelu SARMATA, obiekt ten jest to zespół dworski położony w dużym ogrodzie z parkingiem, który jest na noc zamykany, stąd nasza decyzja co do rezerwacji, w końcu bezpieczeństwo motocykli to priorytet … no i pewnie z tego samego powodu nie byliśmy tam jedynymi gośćmi na motocyklach … miłe wnętrza, pyszne śniadanka, z czystym sumieniem mogę polecić tą miejscówkę.

W niedzielę udaliśmy się na zwiedzanie …

Sandomierz – wg przewodników jest jednym z najpiękniejszych miast w Polsce, malowniczo położonym na nadwiślańskiej skarpie. Możemy tam zwiedzić: Zespół Klasztorny Dominikanów z kościołem św. Jakuba, Bazylikę Katedralną, Ratusz oraz Zamek Królewski i Bramę Opatowską.
Natomiast wg mojej opinii jest to piękne miasto, ale troszkę „przereklamowane” (może mój odbiór byłby inny gdybyśmy byli tam w piękne słoneczne dni w pełni sezonu letniego), nie da się jednak ukryć, że po zwiedzaniu w ciągu dnia nie ma tam opcji jakiejkolwiek wieczornej zabawy (nawet w sobotni wieczór)… spodziewałam się licznych, klimatycznych kafejek, restauracyjek … i trochę się rozczarowałam …                                   W reklamie miasta bardzo pomógł oczywiście polski serial „Ojciec Mateusz” i nie dało się tego na miejscu nie zauważyć.
Jeżeli chodzi o smaczne jedzenie i fajny „klimat” mogę polecić restaurację „30-tka” na rynku oraz hotelową SARMATA (tam, gdzie wynajmowaliśmy apartament) – pyszne jedzenie, przemiła obsługa. A gdybyście chcieli zjeść dobre „ciacho” bardzo polecam małą cukiernię – idąc od rynku po przejściu przez Bramę Opatowską po lewej stronie.

Poszliśmy też oczywiście nad Wisłę, pięknie (bo akurat nam wyszło słoneczko), ale już pusto. Dało się odczuć końcówkę sezonu.

W nocy z niedzieli na poniedziałek rozhulał się wiatr (niedobrze, bo do domu daleko) rano pocieszyliśmy się, że nie jest źle, śniadanko, ostatnie fotki z naszymi maszynami i udaliśmy się pełni optymizmu w drogę powrotną …

Bardzo szybko dotarło do nas, że droga nie będzie „lekka i przyjemna”, silny wiatr, miejscami przelotne opady psuły nam przyjemność z jazdy, ale trzeba jakoś do domu dojechać… nie wiedzieliśmy, że najgorsze przed nami…
ok godz 12.00 pomiędzy Kielcami a Piotrkowem Trybunalskim Krzysiu złapał „kapcia” przy tylnym kole, zjechaliśmy na stację benzynową i zaczęliśmy działać … telefon do salonu Hondy Karlik w Poznaniu (przy okazji chcielibyśmy bardzo podziękować Panu Tomkowi za wszelką pomoc) … motocykl ma ubezpieczenie z assistance, więc dzwonimy do PZU … Pani mówi, że laweta będzie za pół godziny, zawiezie nas 40 km do Piotrkowa … wydawałoby się, że nie będzie większych problemów … niestety …

… okazało się, że zamiast pół godziny czekaliśmy ponad trzy !!!, potem zaczęły się problemy ze znalezieniem wulkanizacji lub serwisu, który pomoże nam w naprawie usterki, a najlepiej gdyby mieli na stanie dętkę, bo wszystko wskazywało na to, że jest uszkodzona … problemem był brak w/w dętki lub czas zamknięcia (na dzwonieniu zeszło nam kolejne 0,5 godziny)… zaczęliśmy się martwić, że przyjdzie nam nocować gdzieś na trasie do następnego dnia. Na szczęście Pan, który przewoził motocykl na lawecie skontaktował się z serwisem opon MARKOWICZ w miejscowości Głowno koło Łodzi… mieli dętkę! i nie byli ograniczeni czasowo!, ponieważ jest to firma, która służy pomocą w miarę możliwości 24h. Tam też się udaliśmy (kolejne 1,5 godziny). Rodzinna firma, przemili ludzie, naprawili koło, napoili ciepłą kawą i ok godziny 19.00 udaliśmy się w drogę do domu…
Ciemno, zimno, wiatr i miejscami opady… niezła „przygoda”, do domu wróciliśmy o 23.30, łącznie pokonaliśmy prawie 1000 km, ale jak to mówią „co nas nie zabije to nas wzmocni”…

Lwg