Praga …

… czeską stolicę już kiedyś odwiedziliśmy… byliśmy tam na trzydniowej wycieczce autokarowej z przewodnikiem… i już wtedy Praga nas zauroczyła. Była to tylko kwestia czasu, ale wiedzieliśmy, że na pewno tam wrócimy… Wyjazd w piątkowe przedpołudnie w trzyosobowym składzie (jechał z nami nasz młodszy syn Kacper), rozpoczęliśmy od tankowania, potem kierujemy się na Wrocław, dalej na Jelenią Górę, Szklarską Porębę i Harrachov… miejsca w kufrach mieliśmy ogrom, więc tym razem postanowiłam zabrać ze sobą prowiant i termos z kawką i herbatą… tym sposobem mogliśmy sobie po drodze trochę „popiknikować” i tak też zrobiliśmy.

Do Pragi dojechaliśmy ok godziny 18.00, pokój mieliśmy zarezerwowany w Residence Bene ( https://www.residence-bene.cz/en/ ) i zgodnie z otrzymanymi wcześniej instrukcjami skierowaliśmy się na ulicę Benedyktyńską pod bramę prowadzącą na hotelowy parking. Bezpieczeństwo motocykli zawsze jest dla nas jednym z priorytetów, ale cała reszta też nas nie zawiodła. Residence Bene położony jest w samym centrum… wszędzie blisko, ładnie, czysto, a rano serwują śniadanko. Sobotę przeznaczyliśmy na „szwędanie się” po mieście…

Praga – stolica i zarazem największe miasto Czech,  zabytkowe centrum miasta znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Ze względu na bogactwo atrakcji należy do najchętniej odwiedzanych miast Europy. Obecnie trochę „się remontuje”, co widać również na zdjęciu naszego hotelu, ale nie są to duże „uciążliwości”… przeszkadzało nam to odrobinę jedynie na Placu Wacława i chyba dlatego tam spędziliśmy najmniej czasu… Václavské náměstí- jest to handlowe i administracyjne centrum miasta, miejsce ważnych wydarzeń historycznych i towarzyskich. Mieszczą się tutaj kina, teatry, siedziby banków, hotele, restauracje, dziesiątki małych i wielkich sklepów oraz biur. Plac powstał przy zakładaniu Nowego Miasta przez Karola IV w 1348 r. Nad placem góruje dziś gmach Muzeum Narodowego (koniec XIX w.) i pomnik narodowego patrona św. Wacława z 1912 r. dłuta J. V. Myslbeka.

Z Placu Wacława udaliśmy się w kierunku Mostu Karola… byliśmy ogromnie zaskoczeni pustkami na ulicach, tym bardziej że mamy porównanie jak to wyglądało, kiedy byliśmy tu na wycieczce (wtedy były wszędzie tłumy… pamiętam, że chwilami trzymaliśmy się za ręce, żeby się nie zgubić). Teraz ludzi niewiele, wycieczek jak na lekarstwo… koronawirus skutecznie zniszczył w tym roku czeską turystykę… aż żal tych wszystkich ludzi, którzy przecież często tylko z tego żyją… ale dla obecnie zwiedzających ten brak ludzi to tak naprawdę istny raj…

Rynek Staromiejski (Staroměstské Náměsti) – główny plac miasta, liczący 9 tysięcy metrów kwadratowych, otaczają go kilkusetletnie kamienice pochodzące głównie z okresu baroku, ale jest również kilka ze średniowiecza. Na południowej ścianie Ratusza znajduje się Praski zegar astronomiczny (praski Orloj) –  jest jednym z najbardziej znanych zegarów astronomicznych na świecie.

Kolejną atrakcją na naszej trasie sobotniego spaceru był Most Karola – położony na rzece Wełtawie w samym centrum Pragi, łączy jej dwie dzielnice: Malá Strana i Staré Město, na wschodnim końcu mostu stoi staromiejska wieża mostowa. Budowla ma prawie 516 m długości i ok. 9,5 m szerokości, jest to najstarszy zachowany most kamienny świata o tej rozpiętości przęseł. Zdobiony trzydziestoma barokowymi statuami. To niezwykle klimatyczne miejsce i… chyba moje ulubione w Pradze.

Podczas spaceru co rusz gdzieś siadaliśmy (wszędzie pełno miejsca w kafejkach i „kuflandiach” !!!) W moim i Kacpra przypadku nie mogliśmy oczywiście (bez względu na ilość pochłoniętych kalorii) nie zjeść tradycyjnego czeskiego trdelnika… hmm… pycha! Na pyszne piwko z przeróżnych czeskich browarów, a także „drinki” piwne (nawet się nie spodziewałam, że mogą być takie dobre) warto wstąpić do Prague Beer Museum przy ul. Dlouha. Nie mogę też nie wspomnieć o klimatycznej knajpie Johnny Deep na tej samej ulicy, co prawda nie gościliśmy się w niej, ale wrażenie robi niesamowite. To była bardzo udana i „pyszna” praska sobota… pełen relaks w przepięknym miejscu…

W niedzielę rano wypoczęci i zrelaksowani, po śniadanku wyruszyliśmy w drogę powrotną, nie chcieliśmy powtarzać tej samej trasy, więc udaliśmy się w kierunku naszej zachodniej granicy i Zgorzelca i nie zawiedliśmy się. Drogę jak zwykle podzieliliśmy pomiędzy spokojne dróżki i autostrady czy „eski”, bo tak najbardziej lubimy. Pogoda dopisała przez cały weekend, przejechaliśmy 900 km, więc trochę zaspokoiliśmy swój motoryzacyjny głód, który przez nawał pracy w tym roku zaspakajamy bardzo powoli…