Już od jakiegoś czasu zaplanowaliśmy, że drugi dzień Świąt Wielkanocnych spędzimy na motocyklach i tak też się stało …
Ze względu na to, że to dzień świąteczny i w zasadzie większość atrakcji pozamykana nie obmyślałam jakiś szczególnych celów. Ogólnie: do Wałcza i z powrotem. Tym razem nastawiliśmy się przede wszystkim na jazdę. Pogoda zapowiadała się całkiem nieźle, co prawda w porównaniu do poprzednich dni trochę chłodniej i niebo lekko zachmurzone, ale co tam … jedziemy. Niestety w drodze już się okazało, że wieje … oj, bardzo wieje … mimo to udało się pokonać zaplanowaną trasę, czyli 300 km.
W sumie zrobiliśmy dwa przystanki, pierwszy był zupełnie spontaniczny, gdy jadąc pomiędzy Piłą a Wałczem trafiliśmy nad Zalew Koszycki. Powstał on w wyniku wybudowania zapory i podpiętrzenia rzeki Rudy oraz zalania 104 ha byłych bagien i nieużytków. Bardzo przyjemne i urocze miejsce na krótką przerwę w trasie.
Następnym już planowanym miejscem postoju był Wałcz, wjeżdżając do miasta zastanawiałam się co to za miejscowość, bo tak właściwie w ogóle się nie przygotowałam i nie wiedziałam czego się spodziewać. Wałcz bardzo mi się spodobał, praktycznie w centrum miasta znajdują się dwa akweny: jezioro Zamkowe i jezioro Raduń. Miasto ogólnie wydaje się być czyste, zadbane i klimatyczne ze swoimi uroczymi kamieniczkami. Nie mieliśmy dużo czasu przeznaczonego na zwiedzanie, ale jak będzie okazja na pewno tam wrócimy. Zatrzymaliśmy się nad jeziorem Raduń, gdzie można przejść się wzdłuż promenady Aleją Gwiazd Sportu.
Z Wałcza ustawiliśmy kierunek na dom przez Trzciankę i Czarnków. Droga bardzo przyjemna i warta polecenia. I to byłoby na tyle …, bo w końcu to jednak ŚWIĘTA i w domu czekały na nas dzieci i … pyszny obiad świąteczny. Lwg